niedziela, 22 marca 2020

Ja się nie boję, ja mam depresję.

      Piszę tego posta tutaj, a nie na fb, jak to ostatnio z rzadka, ale jednak czyniłam, bo wiem, że są osoby, które tęsknią za moją pisaniną tutaj, a z pustego to wiemy ile śię wyciśnie, niewiele.
      Zgadałam się ostatnio ze znajomą, która też przeżywa depresję, chociaż krócej ode mnie, ale ma podobne odczucia do mnie, które właśnie ujęła w to tytułowe zdanie, oczywiście parafrazując stare hasło o takim jednym uszczypliwym. 
      Ostatni rok mojego poprzedniego "epizodu" depresji spędziłam w nieustającym na sekundę stresie i strachu. Fizycznie te uczucia kumulują mi się w klatce z piersiami, jako zgniatanie ciężką granitową płytą, tak wielką, że nie sięgam rękami, żeby ją spróbować odrzucić, czy choć trochę podnieść, czuję brak oddechu i  potworny ból. 
     Wtedy w tym czasie gdybym nie miała wsparcia i odrobiny nadziei, że to ma szanse minąć, że te życiowe sytuacje mogą się kiedyś poukładać i skończyć, co wcale nie było ani trochę pewne, wręcz przeciwnie, nie chciałam żyć ani minuty dłużej.
     Dzięki opiece wielu aniołów, bo tak o tym teraz myślę, że zlatywały się do mnie po kolei anioły, wszystko znalazło swoje rozwiązanie, a strach i stres koniec. Te anioły podniosły tę potworną granitową płytę ze mnie i odetchnęłam pełną piersią.
     Efektem był niespotykany u mnie czas niezwykłej energii, która zaowocowała między innymi tym blogiem, ale nie o tym chcę dzisiaj. 
     Chcę napisać o strachu, którego miałam tak potwornie dosyć, że wraz z innymi złymi uczuciami postanowiłam go ze swego życia zniknąć i powolutku mi się to udało, udało mi się go wyprzeć i zagłuszyć. To samo zrobiłam z martwieniem się i ze złością, smutkiem. 
     Moja depresja 2 lata temu do mnie wróciła, może właśnie dlatego, że nie przepracowałam tych uczuć i nie pozwoliłam im istnieć, bo podobno, jak nie pozwalasz sobie na uczucia "złe", to nie jesteś w stanie odczuwać też tych dobrych, nie czujesz przede wszystkim radości. Dlatego na terapii rozpoczęłyśmy pracę nad tym, żebym te uczucia dopuściła i odblokowała. Strach i smutek mam totalnie zablokowane. Jestem jakby w ciągłym smutku, bo mało co sprawia mi radość, ale to taki rodzaj otępienia. Nie oglądam filmów, nie czytam wiadomości, nie pozwalam innym opowiadać sobie smutnych rzeczy, nie dopuszczam ich do siebie, więc także nie dopuszczam współczucia. Smutek kojarzy mi się z bólem, podobnie jak strach, a bólu boję się najbardziej, więc zakazuję sobie strachu i smutku. 
    Od 2 lat w zasadzie nie wychodzę z domu, poza pracą, unikam ludzi, nawet bardzo bliskich znajomych i przyjaciół, większość czasu spędzam w łóżku i przesypiam. Trochę, troszeczkę od początku roku zaczęło się to zmieniać, ale efekt jest taki, że kwarantanna zarządzona w naszym kraju, niczego szczególnego w moim życiu introwertyka w depresji nie zmieniła, żadnych przyzwyczajeń, niczego mi nie odebrała. Moja blokada strachu, też chroni mnie w obecnej sytuacji. Bo kiedy człowiek budził się często z myślą "Nie chce mi się żyć", to co taki wirus może zmienić. Może mnie dopaść i mogę cierpieć, ale tak samo może mnie dopaść milion innych sytuacji, czy chorób, o których nie wiem i strach przed nimi też mam zablokowany. Oczywiście nie mam zablokowanego rozumku i działam na ile potrafię odpowiedzialnie w trosce o innych przede wszystkim, bo zabroniłam sobie martwić się, a nie troszczyć.
      Wychodzę rzadko na zakupy i wtedy oddycham pełną piersią na tej cudownie pustej ulicy. Czuję się jak w domu, odczuwam nawet przebłyski szczęścia. Dziś obserwowałąm przez okno śnieg i byłam wzruszona i szczęśliwa, uśmiechałam się do niego, nie żebym do niego tęskniła, po prostu podobał mi się, podziwiałam, a ja uwielbiam podziwiać. 
     Zmierzam do tego, że w moim indywidualnym przypadku paradoksalnie depresja ratuje mnie przed tym wszystkim, czego doświadczają inni w związku z koronowirusem, oczywiście oprócz ewentualnego zarażenia, Ta depresja, której tak bardzo już miałam i mam dosyć. Nie mam marzeń, które mógłby mi odebrać, oczekiwań od życia, przeżywam po prostu tylko każdy aktualny dzień, nie oglądając się ani do tyłu, ani nie patrząc w przód. Nie mówię, że to jest dobre, po prostu odkrywam dobre strony tego stanu w tej sytuacji. Koronowirus prawdopodobnie wspiera mnie w leczeniu depresji, skoro doceniam pustą ulicę i śnieg za oknem. Ja to tak widzę i o tym chciałam napisać, bo w moim życiu zawsze okazywało się, że wszystko, nawet to najgorsze było po coś i takie mam też teraz wrażenie.
    Dlatego mam w sobie jakiś rodzaj energii, który pozwala mi w tym czasie robić dalej, to co jest moją pasją, czyli zajmować się trendystkowo modą i w ten sposób pomagać innym przetrwać ten czas, właśnie odwracając ich uwagę choć na moment od strachu. Nie pozwolę, żeby ktoś mieszał to z konsumpcjonizmem i robił z tego temat nieodpowiedni na ten czas. Każdy z nas wie dobrze, co jest dla niego odpowiednie, żeby przetrwać trudne chwile. 

P.S.
Chciałam przeprosić za ewentualne błędy, albo nie przeprosić, tylko napisać, że jestem świadoma, że mogą się pojawić, ale dziś serio nie chce mi się tego sprawdzać. 
Buziaki i do, albo nie do, bo to dziwny przypadek, że tu się pojawiłam ;)



















środa, 15 maja 2019

Jestem waleczna o modę ;)

      Ten post został sprowokowany ostatnimi dyskusjami na naszej grupie fejsbukowej Phenomenal Us. Postanowiłam podjąć próbę wyjaśnienia mojego aktualnego podejścia do mody, trendów i stylu, jak ja to widzę i czuję.
      Jestem fanką mody i trendów od tych kilku lat, od kiedy prowadzę bloga. Jestem dziwną fanką, bo nie znam się na historii mody, nie czytam biografii wielkich projektantów, nie ma też jednej rzeczy, którą bym pożądała. Moda była dla mnie na początku blogowania poletkiem twórczej ekspresji. Ponieważ moja sytuacja zdrowotna w międzyczasie bardzo uległa zmianie, oczywiście na niekorzyść ;), to też moja aktywność modowa ewoluowała. Od prawie roku dużo mniej bloguję, za to publikuję na fb mnóstwo inspiracji modowych i czasami wnętrzarskich.
     Ubieram się od tych 4 lat tylko i wyłącznie ( poza bielizną z Pepco ;) w lumpeksach, dlatego nie poczuwam się w moim modowym fanatyzmie do nabijania kieszeni komukolwiek.
     Od tych 4 lat mojego blogowania obserwuję bitwy na argumenty, które toczą się między tymi, którzy tę modę lubią i lubią śledzić trendy, a tymi, którzy są zwolennikami "swojego stylu" i tu nie wiem, dlaczego koniecznie od tej mody niezależnego.
     Moja misja, bo chyba taka się w międzyczasie wykrystalizowała, ma na celu otwarcie na zabawę modą i trendami NIEZALEŻNIE OD WSZYSTKIEGO, czyli niezależnie od finansów, sylwetki, wagi, wieku :) Oczywiście dotyczy to tylko chętnych! :)
    Ponieważ w ciągu ostatnich 2 lat przytyłam chyba 20 kg, zaczęłam się utożsamiać bardziej z tymi większymi dziewczynami. Moje posty z inspiracjami często są skierowane do kobiet o różnych figurach i możliwościach, są, po prostu szeroko ujmując dla każdego.
    Do czego zmierzam w tym wstępie.  Do tego, że wszyscy pragniemy dobrze czuć się ze sobą, w swojej skórze, a często dużo łatwiej najpierw poczuć się dobrze w tej skórze wierzchniej, czy jak kto woli, ale niechętnie, powierzchownej. I temu służą moje inspiracje, pokazaniu, że niezależnie od wielu uwarunkowań, da się i można. Tym bardziej że ze wszystkich stron pojawiają się komentarze tęskniące za zmianą wizerunku naszej ulicy, na bardziej różnorodną, odważną, kolorową, ciekawą.
    Teraz najważniejsze, moim zdaniem, wcale nie skromnym. Różne mamy umiejętności w różnych kierunkach i czasem z tą modą i ubieraniem się mamy totalnie na bakier, a tak bardzo by się chciało. Dlatego kopiowanie inspiracji 1:1 w tym sławne "ślepe podążanie za trendami" jest moim zdaniem jak najbardziej ok. Za to możemy w ciszy laboratorium odkrywać leki na choroby albo w domu wychowywać na pięknych ludzi swoje dzieci, albo spawać na taśmie tłumiki, by w pozostałym czasie oddawać się bezgranicznie swoim pasjom, innym niż ciuchy ;) Mnie osobiście nie przeszkadza armia tak samo i modnie ubranych dziewczyn. Jeśli jest to miłe dla oka, to tym bardziej. Sama jestem "psychofanką" trendów, ale nie czuję się ani ofiarą mody, ani jedną z klonów. Nie zaobserwowałam też tej klonowatości w trendowatych wyzwaniach naszej fejsbukowej grupy Phenomenal Us.
    Kolejnym szczebelkiem na drabinie wtajemniczenia jest nie kopiowanie, a inspirowanie się inspiracjami, modą, ulicą, trendami. Wybieranie z nich tego, co nam pasuje i w czym się dobrze czujemy i dokładanie do swojej często klasycznej, ponadczasowej bazy. Bazując na tym, możemy, ale nie musimy budować tzw. "swój styl". Ten kolejny stopień wtajemniczenia, przychodzi komuś bardzo łatwo, bo się z tym czymś urodził, albo wymaga pomocy fachowców i tu ukłon w stronę stylistek.
    Są też takie osoby, które skupiają się na swoim stylu, niezależnym totalnie, ekstremalnie od mody, tworząc bardzo wyrazisty, jednoznaczny, rozpoznawalny wizerunek. Obecnie wymaga to dużo skupienia i jest dużo trudniejsze niż kiedyś, bo w tej chwili modne jest chyba wszystko.
    Są też ludzie, którym moda i wszystko związane z ubiorem jest totalnie obojętne. Ma być po prostu wygodnie i super.
    Nie możemy wszyscy być tacy sami :)
    Zastanawiam się tylko dlaczego tym różnym podejściom często towarzyszy poczucie wyższości i pogarda dla podejścia innego. Pozwólmy sobie czerpać z mody, ile chcemy, czy nie chcemy, pozwólmy sobie wzajemnie żyć po swojemu, nie obrzydzając sobie wzajemnie innego podejścia do czegokolwiek. Empatia, zrozumienie, otwartość, tolerancja, pokora, to chyba nie są wady. Na tym świecie jest miejsce dla każdego z nas chyba.
    Nigdy nie napiszę, że nie rozumiem, jak można "ślepo gonić za trendami", bo rozumiem, jak można być ofiarą mody, bo rozumiem, jak można mieć swój niepowtarzalny styl, bo rozumiem, jak można ten swój styl budować, bo rozumiem, jak można mieć modę w dalekim poważaniu, bo rozumiem. Wszystko rozumiem, tylko nie rozumiem braku zrozumienia, taka moja mała paranoja :)


 
 

poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Nie jestem waleczna.

Nie jestem waleczna świadomie i z wyboru.
Jedyna walka, jaką próbuję toczyć, to z sobą o siebie.
Temu wszystko jest podporządkowane.
Dziś miałam w głowie post długi do końca świata,
zbuntowany przeciwko wszelkim stereotypom,
także tym nowym, które się rodzą w kontrze do starych
i są jeszcze bardziej agresywne.
Wszystko dziś staje na ostrzu noża.
Nie ma przebacz.
Nie ma miętkiej gry.
Przeżyć mają i pewnie przeżyją tylko twardzi i silni.
Chyba zatem powinnam jeszcze szybciej z tego życia nauczyć się korzystać,
zanim mnie ono wypisze z siebie.
Wiem, że usłyszę, że słusznie ta naturalna selekcja i że tak było przecież zawsze.
I co z tego.

Jednak post jest krótki, bo tak boli mnie głowa, że brak mi najprostszych słów,
a co dopiero sformułowań.



wtorek, 16 kwietnia 2019

Co by tu jeszcze powiedzieć ..

     
     Mój blog i moja Lumpola mają za sobą 3 lata. Były to bardzo dziwne i nierówne lata. Początek bardzo intensywny, radosny, szalony, pełen energii i pomysłów, za którymi nie potrafiłam sama nadążyć. Rozpędzałam się szybko niesiona pasją, by w pewnym momencie niespodziewanie, przynajmniej dla mnie zacząć słabnąć i od nadmiaru tych wszystkich różnorodnych wrażeń tracić siły i wolę do dalszych działań. Bardzo, bardzo długo już częstuję Was moimi zmiennymi w kierunku do coraz gorszych nastrojami, w końcu nawet jasno nazywając sprawę po imieniu, by dziś potwierdzić, że na ten moment jest to jakiś koniec tego etapu w moim życiu. Blog będzie tak sobie wisiał i czekał na mnie, bo być może wrócę do niego już silniejsza, odmieniona i naprawiona. 



    
   Zaczęłam chodzić na psychoterapię, z którą wiążę duże nadzieje, w zasadzie jedyne, jakie potrafię wykrzesać teraz z siebie. Kiedy moja psychoterapeutka zapytała mnie o cel terapii, zawiesiłam się, nie byłam w stanie odpowiedzieć. Wyszło na to, że celem będzie już pojawienie się celu. 
    
    W niedzielę na spacerze z Lakim zajęczałam Tadosowi standardowym tekstem: 
- Nikt mnie nie kocha. 
Na co Tados żachnął się jak zawsze: 
- Jak to!? 
Zreflektowałam się i powiedziałam, że wiem, że naprawdę dużo ludzi mnie szczerze kocha,
oprócz tej jednej najważniejszej osoby. Wiem, że ludzie mnie kochają, chociaż nie wiem za co.
Tados powiedział mi, że mam się w takim razie zastanowić, za co oni mnie kochają i to powinien być dobry początek.

    Nie wiem, dlaczego tak jest, ale uważam, że ani na talenty, które posiadam w darze, ani na miłość, którą tak szczodrze otrzymuję, nie zasługuję. Nie potrafię się tym cieszyć ani tego doceniać, bo sama siebie mam za nic. 
    
    I to będzie moim celem: prawdziwe, szczere docenienie i pokochanie siebie. Także po to, żeby umieć z otwartym sercem przyjmować Wasze wspaniałe słowa, komentarze i komplementy, żeby w nie wierzyć, nie zakładać, że adresowane są do nie wiadomo kogo, ale na pewno nie do mnie, bo przecież skąd Wy możecie wiedzieć, jaka ja naprawdę jestem. Musicie się mylić, gdzieś tu musi być jakiś błąd. 
    
    A może to właśnie ja się mylę całe życie, a wszyscy, którzy mnie doceniają i kochają, mają rację. Muszę sama siebie o tym przekonać. To będzie potwornie mozolna praca, niewiarygodnie ciężka. Proszę, trzymajcie za mnie kciuki.

    Zawsze, gdy zastanawiałam się, czy chciałabym być inna, to odpowiadałam sobie, że przecież nie. Tylko, że taka, jaka jestem, jestem sama dla siebie nie do zniesienia, taki paradoks. Dlatego, to co mnie czeka jest takie trudne. Chcę wierzyć, że podołam.

    Takie dziwne to podsumowanie 3 lat bloga, trochę od czapy i w stosunku do treści modowych, także w odniesieniu do dzisiejszego świata i promowanych wartości.
    
    Dziękuję Wam za te 3 lata niezwykłych doświadczeń i być może do zobaczenia kiedyś.
Myślałam, żeby wycofać się po angielsku, ale jestem pewna, że neurotycznie liczyłabym, że ktoś to jednak zauważy. Gdyby tak się nie stało, to chyba nie byłoby to zbyt dobre dla mojej terapii, dlatego taka kawa na ławę, naga, bezlitosna prawda tutaj zaistniała. "Król" jest nagi.

wtorek, 26 marca 2019

Bliżej jakiegoś końca chyba? :)

     Dziś moje przemyślenia są bardzo zdroworozsądkowe, mniej neurotyczne, przynajmniej na to liczę :) 
     Bez wielkich emocji odczuwam, że moje blogowanie, w sensie pokazywanie swoich pomysłów modowych na sobie, czy tutaj, czy na instagramie, z powodów obiektywnych i subiektywnych chyli się ku upadłości. 
     Wiecie już od dawna, z czym się zmagam i jak bardzo nie potrafię wyjść z ogromnej słabości, a tu jakiś wredny wirus przemaglował mnie czołgiem dodatkowo i za sporą dopłatą, tak bardzo, że trudno mi się podnieść. Dlatego logiczne będzie poważne skupienie się na ratowaniu mojego wciąż nie wiadomo czemu, ale marnego zdrowia, bez nadwątlania energii wszelkimi wyskokami. Zresztą obserwuję bardzo, że moje inspiracje na fb, póki mają sens, robią dużo więcej dobrego, niż moje posty. 
     Lumpola już odwaliła niezły kawał roboty, teraz lumpeksy nie są już tabu, jak ledwo 3 lata temu, stały się nawet modne :) Myślę też, że trochę otwarła na  trendy parę osób, że wsparła ich odwagę modową. Jestem z niej bardzo dumna. To prawdziwa twardzielka :)
      Nie mam potrzeby kolekcjonowania komplementów, bardziej zależy mi na dawaniu wartości. Także rozładowywanie twórczej ekspresji w tej dziedzinie mniej mnie już bawi. Wszyscy chyba obserwujemy, że siła inspirowania modą przenosi się z blogów na instagram. Z niego też ja czerpię inspiracje. Sama natomiast nie mam do szerszego działania na insta żadnej motywacji. Nie interesują mnie instastory, nie znoszę wręcz wklejania podstawowych elementów przetrwania tam, czyli hashtagów, nie chcę też  odkrywać siebie przed innymi, bo czynię to już tutaj, kiedy mam ochotę. Nie chcę snuć regularnych opowiastek o swoim nudnym życiu, nawiązywać nowych więzi, czy obmyślać strategii zawładnięcia sercami i duszami followersów. Może mnie to po prostu dziś przerasta. Może to wszystko jest za szybkie dla mnie.
      Nie nadaję się też żadnym sposobem na influencerkę. Moje poglądy życiowe i modowe
są tak dziwne i często trudne do zrozumienia, a co dopiero do zaakceptowania, że trudno oczekiwać jakiegoś gromadnego ich poparcia. Może stanie się tak, że gdy serio odpuszczę, będę miała więcej odwagi w ich wyrażaniu, bo, mimo że "tylko" moje, dziwne i trudne, nie są tak całkiem bez sensu przecież ;) 
      Nie zamykam bloga i jeśli jakąś myślą będę chciała się podzielić, to będę to robić tutaj, choćby po to, żeby samej móc do niej kiedyś wrócić. Może czasem coś obfocę, może kiedyś bardziej wrócę, silniejsza głową i ciałem, wszystko jest zagadką, którą nie spieszno mi rozwiązać. 
      Na pewno będę wspierać Phenomenal Us, natomiast mój udział w wyzwaniach będzie raczej w postaci odgrzewanych kotletów, których szczęśliwie trochę napiekłam swego pięknego czasu poprzedzającego :)

No to sobie popisałam, 
może później jeszcze coś dopiszę, 
może nie, 
może ktoś to przeczyta, 
może nie, 
może pochwalicie Lumpolę na "odchodne" jakby, 
może nie :)

Czuję, że jakby nie było, to będzie fajnie :)

poniedziałek, 18 marca 2019

PHENOMENAL US - CHALLENGE 43

Ubranie robocze / Worker's Uniform

    
    Miotam się albo nie, przecież nie, bo to świadczyłoby o energii, której wciąż niewiele, więc bardziej motam się w tych moich modnych podobno ostatnio motko-smutkach wciąż i wciąż, ale jest promyk nadziei, że coś mi się odmieni. Co się odmieni, na co, jeszcze nie wiem, ale w moim wcale nie błogostanie, każda zmiana na inne wróży dobrze. Żeby tylko tego promyka nie przysłoniło jakieś chmurzysko paskudne, trzymcie kciuki pliz. 

" - Jak się pani czuje?
  - Lepiej
  - To dobrze, że lepiej
  - Lepiej by było DOBRZE :) "

    Tymczasem w ramach ponownego niżu amplitudy nastroju oraz logistycznej niemożności, bo choróbsko przyplątło, znów poczęstuję Was odgrzewanymi kotletami. I tak jestem z siebie dumna, że pozbierałam się, żeby sklecić posta. No i z nazwami kotletów powygópiałam troszkę, żeby ten uśmiech się pojawił, o ten :)

#phenomenalusubranierobocze #phenomenalusworkersuniform

TROCHĘ NACIĄGANE ODGRZEWANE KOTLETY W KLIMACIE TEMATU


APTECZKA ;) / link /       LISTONOSZKA ;) / link /      PILOTKA ;) / link /




piątek, 8 marca 2019

Taki mój Dzień Kobiet

     Dziś Dzień Kobiet, a ja od rana tonę w katarze i mam pokrzywkę na całym ciele, a tymczasem żadnego antidotum. Dodatkowo wysiadły nam świetlówki w biurze i pracujemy trochę na oślep, a poza tym wszystko cudnie, ale nagroda na pocieszenie się należy :) Dlatego puszczam sobie ostatnie zdjęcia, jakie mam gotowe, choć miałam się powstrzymać przynajmniej chwilę. Puszczanie nowego posta, to zawsze jest przyjemność :) Serio jestem bardzo zadowolona z tych moich ostatnich stylówek. Czyżby moja otyłość im służyła? ;) Na pewno służy im pogoda. Gdy będę musiała ubrać lżejsze rzeczy i odsłonić choć trochę ciała, będzie dużo gorzej, więc korzystam z chwili, chwilo trwaj :)))) Wszystkich tęskniących za latem przepraszam :)

     Oczywiście wszystko z lumpeksu i wszystko cudne, żadnego "łachmana" i "kiczu" ;) Tak się staram, żeby była ta szlachetność ;)))) Mam nadzieję, że zostanę przez krytyków modowych doceniona. Jednego plusa na insta już załapałam i noszę go z estymą w blogerskim sercu mym :) No niestety, właśnie chciałam opublikować tego posta na moim funpage'u i doczytałam komentarz pod poprzednim postem, nie ma już dla mnie nadziei!!!! :)))

     Jeszcze życzenia dla nas moje koleżanki kochane, kopiuję z fb i podpisuję się pod nimi wszystkimi rękami :) Autorem jest Paulina Kowalczyk.

       "Niech mężczyźni nie zaglądają Wam w dekolt, albo niech patrzą. Wyglądajcie jak lesbijka, matka-Polka, stara panna, jak blondi, feministka czy własna babcia. Palcie papierosy, nie palcie, módlcie się, przeklinajcie. Wpieprzajcie boczek, marchew, kaszankę, sałatę, salceson, mango. Pijcie piwo, kawę z mlekiem sojowym, melisę, wódkę lub sok pomidorowy. Wylaszczajcie się, albo niech się wam, kurwa, nie chce. Miejcie męża, dziewczynę, kochanka. Noście trampki, szpilki, glany, przetarte skarpety i babcine majtki. Albo stringi. I niech Wam żaden kretyn (ani kretynka) nie mówi, że cokolwiek jest lub nie jest kobiece."