niedziela, 9 grudnia 2018

O byciu sobą w ubieraniu

       Tęsknię trochę za tym blogowaniem. Nie wiem, kiedy uda mi się zrobić jakieś zdjęcia na bloga, ale czuję, że kiedyś to nastąpi. Tymczasem po prostu chciałam tu zajrzeć i pozdrowić tych, którzy odwiedzają i czytają. Skoro nie mam obrazków, to może trochę popiszę. 
       Im dłużej siedzę w tej modzie, oglądam zdjęcia, czytam blogi i różne na jej temat opinie, tym bardziej wiem, że nic nie wiem. Nigdy nie chciałam być autorytetem ani przykładem do naśladowania, do prześladowania tym bardziej. Publikowałam moje pomysły modowe, stylizacje na blogu, a teraz publikuję mnóstwo inspiracji na fb z przesłaniem otwarcia innych na szerokie możliwości, dodania odwagi tym, którzy jej potrzebują i pragną. Każdy ma prawo decydować, czy w ogóle i jak z tego skorzysta, ale każdy ma przede wszystkim być sobą.  
       Ja byłam sobą, gdy publikując rok, dwa lata temu stylizacje na ten moment odważne i budzące różne uczucia, przyznawałam się jednocześnie, że nie chodzę tak po te niezdrowe bułki, bo ja, jako ja nie lubię się rzucać w oczy, nie lubię być w centrum uwagi. Zbierałam za to wtedy baty, bo "nie wolno pokazywać czegoś, czego samemu się na co dzień nie nosi". Kiedy przeczytałam krytyczne opinie dotyczące  Mucci Prady za jej "styl" osobisty, tak różny w stosunku do tego, co projektuje, uśmiechnęłam się tylko pod nosem, zrobiło mi się po prostu lżej.
      Dziś, gdy nie pokazuję na blogu w zasadzie nic nowego i odświeżam tylko te moje starocie od czasu do czasu na fb, nie wzbudzają już one żadnych kontrowersji. Dziś takie pytania, czy w tym chodzę po bułki, w zasadzie się nie zdarzają, bo przecież jakie to ma znaczenie. Na szczęście moda jest teraz tak szeroka i otwarta na wszystko, co zresztą staram się pokazywać w swoich inspiracjach na fb, że powoli, powolutku wszyscy oswajamy się z najdziwniejszymi pomysłami. Powoli może nie tylko dla mnie przestaną istnieć pojęcia: passe, obciach, czy kicz. Przestaną dziwić białe botki, modne już drugi rok chyba, sandały z łańcuchami, czy buty ze słomy. Może kiedyś będzie tak, że nie będą ograniczaly nas nawyki, stereotypy i skojarzenia. O regułach i zasadach już nie wspomnę ;)
      Od ponad roku jestem sama ze sobą w bardzo nieciekawych miejscach i fizycznie, i przede wszystkim psychicznie, ale nadal albo jeszcze bardziej jestem sobą, tą, która nie lubi być w centrum uwagi. I gdy nad morzem latem ubierałam długie, kolorowe, zamaszyste sukienki za grosze, to po prostu dlatego, że w nich akurat z moją wagą i w moim nastroju czułam się najlepiej, czułam się za nimi ukryta. Kiedy usłyszałam od pewnej cudnej dziewczynki, że podziwia moje kreacje, to byłam w szoku, dla mnie to był parasol ochronny, taka czapka niewidka. Dopiero wtedy zwróciłam uwagę, na to, co opisują inne blogerki, jak ubrani są w większości wczasowicze, czyli że w spodenki i zwykłe T-shirty. Mnie to w ogóle nie przeszkadzało, nawet im zazdrościłam, a sama zaczęłam też bez szczególnej przyjemności zauważać na sobie cudze spojrzenia. 
      Podobnie sobą byłam ostatnio, na smutnej uroczystości pożegnania brata mojej mamy, kiedy wśród wszystkich innych ubranych na ciemno, stosownie do sytuacji, "wyróżniałam" się strojem bardzo kolorowym, bo tylko tak ubrana czułam się w ten dzień i w tej sytuacji dobrze. Już kilka lat temu bliska koleżanka zauważyła, że im gorzej się czuję, w im większej czarnej dziurze jestem, tym bardziej kolorowo i odważnie się ubieram. Chyba patrząc w lustro, nie chcę się sama w swym smutku jeszcze bardziej pogrążać i pewnie też nie mam ochoty nikogo moim stanem obciążać. Po prostu odwracam uwagę strojem od siebie, ale czuję się tak dobrze, więc nie jest to ani maska, ani przebranie. Gdy piszę lub mówię otwarcie, jak jest ze mną, często słyszę: - Co Ty mówisz, przecież tego wcale nie widać. Taki widocznie jest mój plan. Wieczna bezwiedna mistrzyni kamuflażu w każdej kategorii.
      A tak serio, to chyba po prostu kolory są moją ucieczką i terapią, używam ich i lgnę do nich tym bardziej, im gorzej ze mną. Dlatego tak marzę o kolorowej ulicy, o tym, że ludzie zakładają na siebie, co chcą i jak chcą, bez obaw o to, co inni pomyślą o nich, bo nikt już nie zwraca uwagi na to, na pewno krytycznej. Ci, którzy chcą być klasyczni i eleganccy, są tacy. Ci, co lubią szarość i spokój w stroju, tak się ubierają, a ci, którzy lubią kolor, szaleństwo i energię po prostu nie czują się niczym ograniczeni. I nikt nikomu nie narzuca swojej, bo mojej mojszej filozofii, czy sposobu życia. 
     Na tym kończy dziś swój wywód marzycielka i idealistka, a fe ;)

9 komentarzy:

  1. Olu, dziękuję za pozdrowienia i czekam cierpliwie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieję że już niedługo znów będziemy oglądać Ciebie w Twoich pięknych i nie banalnych zestawach:)))na szczęście ulica robi się coraz bardziej kolorowa:))Pozdrawiam serdecznie:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Reniu, mało ostatnio wiem o ulicy, ale skoro tak mówisz, to mnie to ogromnie cieszy i mam nadzieję, że mam w tym koszyczku swój mały kamyczek, kolorowy. Buziaki :)

      Usuń
  3. Być sobą i brać z trendów to co chcemy to chyba naturalna rzecz no i komentować modę, nawet się nabijać z różnych nieprawdopodobnych pomysłów też nikomu nie szkodzi. Zabawa w modę jest fajna i odprężająca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak Grażynko, zgoda. Choć poczucie humoru może mamy inne i róznimy się w podejściu do pewnych spraw, to było mi ogromnie miło, że do mnie czasem zajrzałaś, a szczególnie miło, że swoim postem dawno temu mnie pierwsza doceniłaś. Będę to zawsze pamiętać.

      Usuń
  4. Piekny tekst Olu... ciesza mnie te nasze spotkania u Ciebie ,nawet jesli forma jest tylko pisana :))))))))))))))a moda raz pelna kolorow raz nie, moze nam dawac przyjemnosc i niech to stanowi o jej wartosci :)) buziaki slonce :))) Renata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, będę do Ciebie zaglądać na bloga i cieszyć oko Twoimi wspaniałymi pomysłami. Buziaki :)

      Usuń