środa, 15 maja 2019

Jestem waleczna o modę ;)

      Ten post został sprowokowany ostatnimi dyskusjami na naszej grupie fejsbukowej Phenomenal Us. Postanowiłam podjąć próbę wyjaśnienia mojego aktualnego podejścia do mody, trendów i stylu, jak ja to widzę i czuję.
      Jestem fanką mody i trendów od tych kilku lat, od kiedy prowadzę bloga. Jestem dziwną fanką, bo nie znam się na historii mody, nie czytam biografii wielkich projektantów, nie ma też jednej rzeczy, którą bym pożądała. Moda była dla mnie na początku blogowania poletkiem twórczej ekspresji. Ponieważ moja sytuacja zdrowotna w międzyczasie bardzo uległa zmianie, oczywiście na niekorzyść ;), to też moja aktywność modowa ewoluowała. Od prawie roku dużo mniej bloguję, za to publikuję na fb mnóstwo inspiracji modowych i czasami wnętrzarskich.
     Ubieram się od tych 4 lat tylko i wyłącznie ( poza bielizną z Pepco ;) w lumpeksach, dlatego nie poczuwam się w moim modowym fanatyzmie do nabijania kieszeni komukolwiek.
     Od tych 4 lat mojego blogowania obserwuję bitwy na argumenty, które toczą się między tymi, którzy tę modę lubią i lubią śledzić trendy, a tymi, którzy są zwolennikami "swojego stylu" i tu nie wiem, dlaczego koniecznie od tej mody niezależnego.
     Moja misja, bo chyba taka się w międzyczasie wykrystalizowała, ma na celu otwarcie na zabawę modą i trendami NIEZALEŻNIE OD WSZYSTKIEGO, czyli niezależnie od finansów, sylwetki, wagi, wieku :) Oczywiście dotyczy to tylko chętnych! :)
    Ponieważ w ciągu ostatnich 2 lat przytyłam chyba 20 kg, zaczęłam się utożsamiać bardziej z tymi większymi dziewczynami. Moje posty z inspiracjami często są skierowane do kobiet o różnych figurach i możliwościach, są, po prostu szeroko ujmując dla każdego.
    Do czego zmierzam w tym wstępie.  Do tego, że wszyscy pragniemy dobrze czuć się ze sobą, w swojej skórze, a często dużo łatwiej najpierw poczuć się dobrze w tej skórze wierzchniej, czy jak kto woli, ale niechętnie, powierzchownej. I temu służą moje inspiracje, pokazaniu, że niezależnie od wielu uwarunkowań, da się i można. Tym bardziej że ze wszystkich stron pojawiają się komentarze tęskniące za zmianą wizerunku naszej ulicy, na bardziej różnorodną, odważną, kolorową, ciekawą.
    Teraz najważniejsze, moim zdaniem, wcale nie skromnym. Różne mamy umiejętności w różnych kierunkach i czasem z tą modą i ubieraniem się mamy totalnie na bakier, a tak bardzo by się chciało. Dlatego kopiowanie inspiracji 1:1 w tym sławne "ślepe podążanie za trendami" jest moim zdaniem jak najbardziej ok. Za to możemy w ciszy laboratorium odkrywać leki na choroby albo w domu wychowywać na pięknych ludzi swoje dzieci, albo spawać na taśmie tłumiki, by w pozostałym czasie oddawać się bezgranicznie swoim pasjom, innym niż ciuchy ;) Mnie osobiście nie przeszkadza armia tak samo i modnie ubranych dziewczyn. Jeśli jest to miłe dla oka, to tym bardziej. Sama jestem "psychofanką" trendów, ale nie czuję się ani ofiarą mody, ani jedną z klonów. Nie zaobserwowałam też tej klonowatości w trendowatych wyzwaniach naszej fejsbukowej grupy Phenomenal Us.
    Kolejnym szczebelkiem na drabinie wtajemniczenia jest nie kopiowanie, a inspirowanie się inspiracjami, modą, ulicą, trendami. Wybieranie z nich tego, co nam pasuje i w czym się dobrze czujemy i dokładanie do swojej często klasycznej, ponadczasowej bazy. Bazując na tym, możemy, ale nie musimy budować tzw. "swój styl". Ten kolejny stopień wtajemniczenia, przychodzi komuś bardzo łatwo, bo się z tym czymś urodził, albo wymaga pomocy fachowców i tu ukłon w stronę stylistek.
    Są też takie osoby, które skupiają się na swoim stylu, niezależnym totalnie, ekstremalnie od mody, tworząc bardzo wyrazisty, jednoznaczny, rozpoznawalny wizerunek. Obecnie wymaga to dużo skupienia i jest dużo trudniejsze niż kiedyś, bo w tej chwili modne jest chyba wszystko.
    Są też ludzie, którym moda i wszystko związane z ubiorem jest totalnie obojętne. Ma być po prostu wygodnie i super.
    Nie możemy wszyscy być tacy sami :)
    Zastanawiam się tylko dlaczego tym różnym podejściom często towarzyszy poczucie wyższości i pogarda dla podejścia innego. Pozwólmy sobie czerpać z mody, ile chcemy, czy nie chcemy, pozwólmy sobie wzajemnie żyć po swojemu, nie obrzydzając sobie wzajemnie innego podejścia do czegokolwiek. Empatia, zrozumienie, otwartość, tolerancja, pokora, to chyba nie są wady. Na tym świecie jest miejsce dla każdego z nas chyba.
    Nigdy nie napiszę, że nie rozumiem, jak można "ślepo gonić za trendami", bo rozumiem, jak można być ofiarą mody, bo rozumiem, jak można mieć swój niepowtarzalny styl, bo rozumiem, jak można ten swój styl budować, bo rozumiem, jak można mieć modę w dalekim poważaniu, bo rozumiem. Wszystko rozumiem, tylko nie rozumiem braku zrozumienia, taka moja mała paranoja :)


 
 

poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Nie jestem waleczna.

Nie jestem waleczna świadomie i z wyboru.
Jedyna walka, jaką próbuję toczyć, to z sobą o siebie.
Temu wszystko jest podporządkowane.
Dziś miałam w głowie post długi do końca świata,
zbuntowany przeciwko wszelkim stereotypom,
także tym nowym, które się rodzą w kontrze do starych
i są jeszcze bardziej agresywne.
Wszystko dziś staje na ostrzu noża.
Nie ma przebacz.
Nie ma miętkiej gry.
Przeżyć mają i pewnie przeżyją tylko twardzi i silni.
Chyba zatem powinnam jeszcze szybciej z tego życia nauczyć się korzystać,
zanim mnie ono wypisze z siebie.
Wiem, że usłyszę, że słusznie ta naturalna selekcja i że tak było przecież zawsze.
I co z tego.

Jednak post jest krótki, bo tak boli mnie głowa, że brak mi najprostszych słów,
a co dopiero sformułowań.



wtorek, 16 kwietnia 2019

Co by tu jeszcze powiedzieć ..

     
     Mój blog i moja Lumpola mają za sobą 3 lata. Były to bardzo dziwne i nierówne lata. Początek bardzo intensywny, radosny, szalony, pełen energii i pomysłów, za którymi nie potrafiłam sama nadążyć. Rozpędzałam się szybko niesiona pasją, by w pewnym momencie niespodziewanie, przynajmniej dla mnie zacząć słabnąć i od nadmiaru tych wszystkich różnorodnych wrażeń tracić siły i wolę do dalszych działań. Bardzo, bardzo długo już częstuję Was moimi zmiennymi w kierunku do coraz gorszych nastrojami, w końcu nawet jasno nazywając sprawę po imieniu, by dziś potwierdzić, że na ten moment jest to jakiś koniec tego etapu w moim życiu. Blog będzie tak sobie wisiał i czekał na mnie, bo być może wrócę do niego już silniejsza, odmieniona i naprawiona. 



    
   Zaczęłam chodzić na psychoterapię, z którą wiążę duże nadzieje, w zasadzie jedyne, jakie potrafię wykrzesać teraz z siebie. Kiedy moja psychoterapeutka zapytała mnie o cel terapii, zawiesiłam się, nie byłam w stanie odpowiedzieć. Wyszło na to, że celem będzie już pojawienie się celu. 
    
    W niedzielę na spacerze z Lakim zajęczałam Tadosowi standardowym tekstem: 
- Nikt mnie nie kocha. 
Na co Tados żachnął się jak zawsze: 
- Jak to!? 
Zreflektowałam się i powiedziałam, że wiem, że naprawdę dużo ludzi mnie szczerze kocha,
oprócz tej jednej najważniejszej osoby. Wiem, że ludzie mnie kochają, chociaż nie wiem za co.
Tados powiedział mi, że mam się w takim razie zastanowić, za co oni mnie kochają i to powinien być dobry początek.

    Nie wiem, dlaczego tak jest, ale uważam, że ani na talenty, które posiadam w darze, ani na miłość, którą tak szczodrze otrzymuję, nie zasługuję. Nie potrafię się tym cieszyć ani tego doceniać, bo sama siebie mam za nic. 
    
    I to będzie moim celem: prawdziwe, szczere docenienie i pokochanie siebie. Także po to, żeby umieć z otwartym sercem przyjmować Wasze wspaniałe słowa, komentarze i komplementy, żeby w nie wierzyć, nie zakładać, że adresowane są do nie wiadomo kogo, ale na pewno nie do mnie, bo przecież skąd Wy możecie wiedzieć, jaka ja naprawdę jestem. Musicie się mylić, gdzieś tu musi być jakiś błąd. 
    
    A może to właśnie ja się mylę całe życie, a wszyscy, którzy mnie doceniają i kochają, mają rację. Muszę sama siebie o tym przekonać. To będzie potwornie mozolna praca, niewiarygodnie ciężka. Proszę, trzymajcie za mnie kciuki.

    Zawsze, gdy zastanawiałam się, czy chciałabym być inna, to odpowiadałam sobie, że przecież nie. Tylko, że taka, jaka jestem, jestem sama dla siebie nie do zniesienia, taki paradoks. Dlatego, to co mnie czeka jest takie trudne. Chcę wierzyć, że podołam.

    Takie dziwne to podsumowanie 3 lat bloga, trochę od czapy i w stosunku do treści modowych, także w odniesieniu do dzisiejszego świata i promowanych wartości.
    
    Dziękuję Wam za te 3 lata niezwykłych doświadczeń i być może do zobaczenia kiedyś.
Myślałam, żeby wycofać się po angielsku, ale jestem pewna, że neurotycznie liczyłabym, że ktoś to jednak zauważy. Gdyby tak się nie stało, to chyba nie byłoby to zbyt dobre dla mojej terapii, dlatego taka kawa na ławę, naga, bezlitosna prawda tutaj zaistniała. "Król" jest nagi.

wtorek, 26 marca 2019

Bliżej jakiegoś końca chyba? :)

     Dziś moje przemyślenia są bardzo zdroworozsądkowe, mniej neurotyczne, przynajmniej na to liczę :) 
     Bez wielkich emocji odczuwam, że moje blogowanie, w sensie pokazywanie swoich pomysłów modowych na sobie, czy tutaj, czy na instagramie, z powodów obiektywnych i subiektywnych chyli się ku upadłości. 
     Wiecie już od dawna, z czym się zmagam i jak bardzo nie potrafię wyjść z ogromnej słabości, a tu jakiś wredny wirus przemaglował mnie czołgiem dodatkowo i za sporą dopłatą, tak bardzo, że trudno mi się podnieść. Dlatego logiczne będzie poważne skupienie się na ratowaniu mojego wciąż nie wiadomo czemu, ale marnego zdrowia, bez nadwątlania energii wszelkimi wyskokami. Zresztą obserwuję bardzo, że moje inspiracje na fb, póki mają sens, robią dużo więcej dobrego, niż moje posty. 
     Lumpola już odwaliła niezły kawał roboty, teraz lumpeksy nie są już tabu, jak ledwo 3 lata temu, stały się nawet modne :) Myślę też, że trochę otwarła na  trendy parę osób, że wsparła ich odwagę modową. Jestem z niej bardzo dumna. To prawdziwa twardzielka :)
      Nie mam potrzeby kolekcjonowania komplementów, bardziej zależy mi na dawaniu wartości. Także rozładowywanie twórczej ekspresji w tej dziedzinie mniej mnie już bawi. Wszyscy chyba obserwujemy, że siła inspirowania modą przenosi się z blogów na instagram. Z niego też ja czerpię inspiracje. Sama natomiast nie mam do szerszego działania na insta żadnej motywacji. Nie interesują mnie instastory, nie znoszę wręcz wklejania podstawowych elementów przetrwania tam, czyli hashtagów, nie chcę też  odkrywać siebie przed innymi, bo czynię to już tutaj, kiedy mam ochotę. Nie chcę snuć regularnych opowiastek o swoim nudnym życiu, nawiązywać nowych więzi, czy obmyślać strategii zawładnięcia sercami i duszami followersów. Może mnie to po prostu dziś przerasta. Może to wszystko jest za szybkie dla mnie.
      Nie nadaję się też żadnym sposobem na influencerkę. Moje poglądy życiowe i modowe
są tak dziwne i często trudne do zrozumienia, a co dopiero do zaakceptowania, że trudno oczekiwać jakiegoś gromadnego ich poparcia. Może stanie się tak, że gdy serio odpuszczę, będę miała więcej odwagi w ich wyrażaniu, bo, mimo że "tylko" moje, dziwne i trudne, nie są tak całkiem bez sensu przecież ;) 
      Nie zamykam bloga i jeśli jakąś myślą będę chciała się podzielić, to będę to robić tutaj, choćby po to, żeby samej móc do niej kiedyś wrócić. Może czasem coś obfocę, może kiedyś bardziej wrócę, silniejsza głową i ciałem, wszystko jest zagadką, którą nie spieszno mi rozwiązać. 
      Na pewno będę wspierać Phenomenal Us, natomiast mój udział w wyzwaniach będzie raczej w postaci odgrzewanych kotletów, których szczęśliwie trochę napiekłam swego pięknego czasu poprzedzającego :)

No to sobie popisałam, 
może później jeszcze coś dopiszę, 
może nie, 
może ktoś to przeczyta, 
może nie, 
może pochwalicie Lumpolę na "odchodne" jakby, 
może nie :)

Czuję, że jakby nie było, to będzie fajnie :)

poniedziałek, 18 marca 2019

PHENOMENAL US - CHALLENGE 43

Ubranie robocze / Worker's Uniform

    
    Miotam się albo nie, przecież nie, bo to świadczyłoby o energii, której wciąż niewiele, więc bardziej motam się w tych moich modnych podobno ostatnio motko-smutkach wciąż i wciąż, ale jest promyk nadziei, że coś mi się odmieni. Co się odmieni, na co, jeszcze nie wiem, ale w moim wcale nie błogostanie, każda zmiana na inne wróży dobrze. Żeby tylko tego promyka nie przysłoniło jakieś chmurzysko paskudne, trzymcie kciuki pliz. 

" - Jak się pani czuje?
  - Lepiej
  - To dobrze, że lepiej
  - Lepiej by było DOBRZE :) "

    Tymczasem w ramach ponownego niżu amplitudy nastroju oraz logistycznej niemożności, bo choróbsko przyplątło, znów poczęstuję Was odgrzewanymi kotletami. I tak jestem z siebie dumna, że pozbierałam się, żeby sklecić posta. No i z nazwami kotletów powygópiałam troszkę, żeby ten uśmiech się pojawił, o ten :)

#phenomenalusubranierobocze #phenomenalusworkersuniform

TROCHĘ NACIĄGANE ODGRZEWANE KOTLETY W KLIMACIE TEMATU


APTECZKA ;) / link /       LISTONOSZKA ;) / link /      PILOTKA ;) / link /




piątek, 8 marca 2019

Taki mój Dzień Kobiet

     Dziś Dzień Kobiet, a ja od rana tonę w katarze i mam pokrzywkę na całym ciele, a tymczasem żadnego antidotum. Dodatkowo wysiadły nam świetlówki w biurze i pracujemy trochę na oślep, a poza tym wszystko cudnie, ale nagroda na pocieszenie się należy :) Dlatego puszczam sobie ostatnie zdjęcia, jakie mam gotowe, choć miałam się powstrzymać przynajmniej chwilę. Puszczanie nowego posta, to zawsze jest przyjemność :) Serio jestem bardzo zadowolona z tych moich ostatnich stylówek. Czyżby moja otyłość im służyła? ;) Na pewno służy im pogoda. Gdy będę musiała ubrać lżejsze rzeczy i odsłonić choć trochę ciała, będzie dużo gorzej, więc korzystam z chwili, chwilo trwaj :)))) Wszystkich tęskniących za latem przepraszam :)

     Oczywiście wszystko z lumpeksu i wszystko cudne, żadnego "łachmana" i "kiczu" ;) Tak się staram, żeby była ta szlachetność ;)))) Mam nadzieję, że zostanę przez krytyków modowych doceniona. Jednego plusa na insta już załapałam i noszę go z estymą w blogerskim sercu mym :) No niestety, właśnie chciałam opublikować tego posta na moim funpage'u i doczytałam komentarz pod poprzednim postem, nie ma już dla mnie nadziei!!!! :)))

     Jeszcze życzenia dla nas moje koleżanki kochane, kopiuję z fb i podpisuję się pod nimi wszystkimi rękami :) Autorem jest Paulina Kowalczyk.

       "Niech mężczyźni nie zaglądają Wam w dekolt, albo niech patrzą. Wyglądajcie jak lesbijka, matka-Polka, stara panna, jak blondi, feministka czy własna babcia. Palcie papierosy, nie palcie, módlcie się, przeklinajcie. Wpieprzajcie boczek, marchew, kaszankę, sałatę, salceson, mango. Pijcie piwo, kawę z mlekiem sojowym, melisę, wódkę lub sok pomidorowy. Wylaszczajcie się, albo niech się wam, kurwa, nie chce. Miejcie męża, dziewczynę, kochanka. Noście trampki, szpilki, glany, przetarte skarpety i babcine majtki. Albo stringi. I niech Wam żaden kretyn (ani kretynka) nie mówi, że cokolwiek jest lub nie jest kobiece."


środa, 6 marca 2019

Błękitny i żółty - kolory dopełniające dubeltowo

  Tytuł posta wiadomo, czego dotyka. Żółty i niebieski to dwa kolory, które dopełniają się, ale też dopełniają wspaniale tę stylówkę :)  Czyli jest to strzał w dziesiątkę dubeltówką, niby nierealne, ale się udało ;)


poniedziałek, 4 marca 2019

PHENOMENAL US - CHALLENGE 42

Mam skrzywienie / I'm twisted

    Dziś nie będę się rozpisywać, bo miałabym tylko do pozłorzeczenia nieco, a po co? :) Powiem tylko, że tylu krytycznych uwag, nazywając to najdelikatniej na świecie, do moich ostatnich dwóch stylówek, w pewnej grupie na fb z Modą niestety tylko w nazwie nie dostałam przez cały czas blogowania, myślę, że nie dostałyśmy wszystkie razem dotąd. ( chociaż jest być może osoba, która przeżyła coś podobnego ). Niby było to dla mnie śmieszne i zabawne nawet, bo argumenty na różnym poziomie, ale jednak skończyło się kacem i podsumowującą wszystko myślą, którą poprzedziło działanie, a którą wypatrzyłam na fb u koleżanki Kasi i na tym fb też opublikowałam:
    
     "Chcę, byście wykrzyknęli takie bezgłośne „Dość!” za każdym razem, gdy ktoś będzie was obrażał. I cokolwiek zrobicie, nie brońcie się i nie wykłócajcie o obrazę. Nie ma głupszego sporu jak ten, gdzie przekrzykujecie się w kwestii tego, czy jesteście głupi, grubi albo brzydcy. Nie jesteście tacy, więc, na Boga, czemu dać się wciągać w spór was niedotyczący? Zatem poza bezgłośnym „Dość!”, które będziecie wykrzykiwać, słysząc każdą obelgę, chcę też, byście dodali bezgłośnie lub na głos: „To niedorzeczne” i odeszli."                                                                  BLISCY NIE ODCHODZĄ - Sylvia Browne

   Nadal uparcie i coraz bardziej skutecznie promuję otyłość. Ponieważ we wspomnianej grupie usłyszałam wielokrotnie, że wyglądam ciężko oraz że wyglądam na tęgą, i jeszcze, że w tych kraciastych różowych spodniach oczywiście od piżamy wyglądałabym dobrze, gdybym miała nogi VB ;))) więc proszę już nie zaprzeczać. Serio nie piszę tego kokieteryjnie, jak niektórzy sobie myślą. Mam w domu lustra, nawet jedno bardzo odchudzające, a w nim już też jestem potężna, co nie przeszkadza pokazywać Wam, że nawet będąc dużą, większą, coraz większejszą i nie przejmując się opiniami pań ze wspomnianej grupy, można fajnie, ciekawie i trendowato wyglądać. Tak uważam ani skromnie, ani nieskromnie, tylko po prostu tak ... byle jak. No bo jak? No bo tylko tak :) Sama się nie mogę nadziwić, że to piszę, no i powoli zaczynam wątpić, czyli wciąż łatwo we mnie zasiać zwątpienie, ale już go nie podlewam, więc nie urośnie chwaścisko, tylko zwiędnie sobie i tyle z niego :)



wtorek, 26 lutego 2019

Karmel, krem i róż

    Tak to ze mną jest, że jak mam zdjęcia gotowe, to one jakoś nie mają ochoty cierpliwie czekać na publikację, mają po prostu nieprzyzwoite parcie na szkło. Dlatego nie będę dłużej z nimi pogrywać i zrobię im tę przyjemność, może Wam się przy okazji też uda :)



poniedziałek, 25 lutego 2019

Krótka historia o krótkim życiu

      Dziś postaram się w skrócie opowiedzieć krótką historię mojego jeszcze krótszego życia. 
      Zaczęło się ono w moje 50-te urodziny, do czego nawiązuję w motto mojego bloga. Wtedy to udało mi się wyjść z głębokiej depresji po 2 latach intensywnej walki z nią i z poważnymi przeciwnościami losu, które ją potęgowały, wszelkimi dostępnymi sposobami.  Były dni, że chodziłam, wyjąc od ściany do ściany i gdy nie chciałam żyć ani minuty dłużej, długo byłam jak zombie. Na szczęście miałam cudowne wsparcie w mężu i w przyjaciołach też. Udało mi się w końcu wyprostować niewyobrażalnie trudne dla mnie tematy, o których nie będę się tu w szczegółach rozpisywać, bo nie dotyczą tylko mnie i są zbyt intymne. Żyłam w ogromnym lęku, ale też miałam wrażenie, jakby wszystkie dobre anioły się zlatywały, by mi sprzyjać. W końcu spadły mi z serca dwa kilkutonowe głazy i pierwszy raz w życiu poczułam całą sobą, że żyję. Nagle miałam tyle energii życiodajnej, że przenosiłam góry, remontowałam dom, wynosiłam sama ciężkie szafy z pomieszczeń, malowałam samodzielnie elewację z 7m drabiny ( a mam potworny lęk wysokości ) i obsadziłam kwiatami dom ( ja największy flower killer ). 
     Jesienią postanowiłam zrobić coś dla siebie, poszłam do dietetyka, zawzięłam się w sobie i stosując restrykcyjnie wszystkie zalecenia, w tym pilnując zdrowej diety, regularnych posiłków, łykając suplementy i regularnie pijąc duże ilości wody, totalne odstawiając alkohol ( który był moją prawdziwą podporą przez wiele lat ) stosując regularne długie spacery i 3-godzinne seanse filmowe na rowerku stacjonarnym niemal każdego dnia, w ciągu pół roku ( wliczając w to 2 miesiące stabilizacji, czyli powrotu do w miarę normalnego trybu żywienia ) zrzuciłam 16 kg. Musiałam rozdać wszystkie ciuchy, bo naiwna wierzyłam, że już nigdy mi się nie przydadzą. Zostałam z pustą szafą. I wtedy pierwszy raz zawitałam do lumpeksu. Tam zaczęłam się zaopatrywać w nową garderobę, a dla osoby o rozmiarze 34-38 nie było to wcale takie trudne. Zaczęłam bliżej interesować się modą i trendami. Koleżanki podziwiały moje nowe kreacje i by uprościć informowanie ich o moich nowych zdobyczach, wciąż jeszcze niesiona niezwykłymi mocami, przełamałam moją ogromną niechęć do wszelkich zdjęć i założyłam bloga. Pierwszy rok był niezwykły, robiłam mnóstwo sesji, w tym grupowych, które były przyjemnym, ale też bardzo wymagającym logistycznie doświadczeniem. W końcu powoli powolutku zaczynało mi tych sił brakować.
      Kiedy zaczęłam blogować, obiecałam sobie, że jeśli wytrwam w swojej wadze oraz kondycji fizycznej i psychicznej rok, to pochwalę się, w jaki sposób mi się to udało i odważę się Was zachęcać do podobnych doświadczeń. Niestety nie udało się, powoli zaczęłam opadać z sił, tracić zdrowie, energię i równowagę psychiczną. Po 1,5 roku blogowania zaczęłam bardzo chorować i tracić siły, szukałam wroga, ale poza głęboką anemią, z której dosyć szybko się wykaraskałam, nie znalazłam innego. Czułam się coraz gorzej i coraz słabiej i po 2 latach blogowania i 3 od mojego wyjścia z depresji wylądowałam ponownie u psychiatry z diagnozą głębokiej depresji w połączeniu z nerwicą lękową. Były podejrzenia o chorobę dwubiegunową długodystansową, ale nie potwierdziły się. Od prawie roku jestem na antydepresantach, które jakoś tym razem średnio działają. Przez ten rok fizycznie podupadłam zupełnie, ostatnie pół roku ile mogłam, tyle przespałam. W styczniu zebrałam jakoś siły, by zacząć znów się diagnozować, tymczasem powtórka z anemii, nic więcej. Łykając regularnie suplementy i witaminy, powolutku odzyskuję siły, już nie przesypiam całego wolnego czasu i potrafię wytrwać na trochę dłuższym spacerze bez zadyszki. Wciąż nie mam sił na nic, każdego ranka budzę się z marzeniem, żeby chciało mi się żyć i kolejny dzień przeżyć. Łapię się tych działań, które mi w tym pomagają, które pomagają mi przetrwać, dają jakąś radość i pozwalają czuć się potrzebną, pomagają czuć sens. Efektem ubocznym tego wszystkiego jest, to o czym chyba najwięcej się naczytaliście, że stracone z ogromnym wysiłkiem woli 16 kilogramów, odzyskałam ze sporą nawiązką, co na pewno nie poprawia mojego samopoczucia.
     Napisałam najkrócej, jak potrafiłam, po to, żebyście wiedzieli, że trochę wiedzy, co się da, a co nie, już po drodze mojej wyboistej posiadłam, i że trudno mi znaleźć motywację i nadzieję, gdy wiem, że cały ogromny wysiłek pozwoli przeżyć spokojnie i radośnie może jakieś kolejne 2 lata tylko. Na swoim przykładzie wiem, że nie ma zdrowych nawyków wypracowanych w dorosłości, przynajmniej u mnie. Wszystko musi się odbywać nieustającym wysiłkiem silnej woli i skupienia na tym. Najgorsze dla mnie jest słuchać od innych, w tym bardzo bliskich, a przez brak empatii jakże dalekich, że "są gorsze rzeczy". Nie wiem, czy jest coś gorszego, niż brak chęci i woli życia bez wyraźnego uzasadnienia i powodu? Nie chcę się z nikim licytować, ale jest to stan bezgranicznie przygnębiający. Nie wiesz, co czuć czytając komentarze pod postami o depresji, że co "teraz to będzie moda na bycie smutnym"?. Nikt nie chce się tak czuć, nie wierzę, że jest osoba, która chce w tym tkwić, która się z tym "dobrze czuje". Ja mam to szczęście, że mam wokół siebie prawdziwie wspierające mnie osoby. Z jednej strony cudownie, z drugiej tym razem zupełnie nie mam na co zrzucić, czym się "usprawiedliwić". W pewnym sensie nie ma jak za pierwszym razem alibi w postaci stanu przewlekłego stresu. 
     Posta tego dedykuję wszystkim depresyjnym, których wiem, że jest ogromne i wcale nie modne multum. Jestem z Wami całą sobą i trzymam za nas wszystkie kciuki.


sobota, 23 lutego 2019

Blue Monday

    Moi Kochani, ponieważ rosnę nadal wszerz i wcale nie wzdłuż, co nie oznacza wciąż ani siły, ani potęgi, ani nic fajnego, czy budującego i tymczasem żyję jakoś tak, byle jak, totalnie niezdrowo, to chyba powinnam zmienić nazwę, a przynajmniej misję mojego bloga. Dziś dowiedziałam się, że rozmiar większy niż 38 to już niezdrowa otyłość, i że jeśli idealny wizerunek dojrzałych modelek mnie deprymuje, a nie motywuje, to znaczy, że zmarnowałam życie, ale podobno jest dla mnie nadzieja, bo życie można zacząć w każdej chwili, są na to przykłady. Ja tymczasem z tej okazji na nadzieję nie skorzystam i oficjalnie, nosząc aktualnie rozmiar 46 ( przynajmniej taki widnieje na dziesiejszych ciuchach dolnych, a są mi w sam raz ), zaczynam PROMOWAĆ niezdrową otyłość i w ogóle niezdrowy tryb życia. Koniec miętkiej gry. 
     

poniedziałek, 18 lutego 2019

PHENOMENAL US - CHALLENGE 41

Szalejące rękawy / Crazy sleeves

Chciałam zrobić fotki do 2 stylówek, ale jakoś z tą drugą nie wyszło. Miałam pokazać super białą koszulę ze wspaniałymi rękawami (houl za 2 złote). Niestety puściłam ją tylko na insta i fb jako mój urodzinowy niedorobiony ootd i to wcale nie w tej wersji planowanej. Przyjdzie jeszcze na nią pora, a dziś będzie jakoś, przynajmniej wiosennie, zieloniasto i niech już tak zostanie ;) Wyglądam w tej limonkowej bluzce trochę jak bramkarz hokejowy, ale może to jest właśnie moja przyszłość, albo wyparta przeszłość, kto wie :) 

poniedziałek, 11 lutego 2019

Niebieski ma wciąż fuksa

Idę za ciosem i puszczam z wszelką wątpliwością druga stylówkę w ustawieniu aparatu na "żywność". Właśnie żywność, a nie jedzenie, ale wiecznie głodnemu, lodówka na myśli. Zdjęcia są jeszcze bardziej rozmyte, stylówka poza cudnymi kolorami bezpłciowa i kloszardowa, ale jak wykorzystujesz jakąkolwiek wygospodarowaną wyjątkowo energię, nawet strzelając sobie w kolanko, to żal Ci zupełnie odpuścić nawet taki defekt. W sumie, po niektórych komentarzach na fb dotyczących poprzedniego posta, oraz po ostentacyjnym choć zagadkowym ;) milczeniu pewnych osób, już nic "gorszego" nie może mnie chyba spotkać, oczywiście poza niesłusznym zachwytem nad tym zwyklakiem :))
Powinnam się chyba nazywać do rymu z "Matrix raktywacja"  - "Lumpola, trendowata stylu profanacja" :)

niedziela, 10 lutego 2019

Błękitna kaszanka

Ten tytuł ma powód albo uzasadnienie. Po pierwsze kolorowe, bo na tym mi bardzo zależało, czyli na błękicie z brązem. Po drugie errorowe. Zdjęcia miałam robić wczoraj, ale poległam, a w zasadzie biegałam od łóżka do tej dużej muszelki. Dziś coś się przedłużało z moimi przygotowaniami i czułam lekko nerwową atmosferę. Wystarczyło to, by stracić główkę i nie dopilnować podstaw. Kiedy chciałam zrzucać zdjęcia z aparatu, okazało się, że zamiast na ruch, miałam go ustawiony na jedzenie, stąd kaszanka. Jedyna nadzieja, że wyszłam apetycznie, hahaha ;)) 




wtorek, 5 lutego 2019

Nie tylko krata się zieleni

 To miał być pierwotnie mój pomysł na Phenomenal Us - Challange 40 na temat: Gdzie ten koc, ale został wyparty przez lilakową kraciastą spódnicę z szala. Mam teraz nastrój, by puścić te fotki, ale wena do opowieści dziwnej treści musi dopiero nadejść. Myślę, że niebawem uzupełnię tego posta o słowo popisane, albo i nie ;) Bawcie się dobrze, albo i lepiej, a ja wracam do pracy tymczasem. Oczywiście wszystko na mnie jest lumpeksiarskie. Taki jest po prostu fakt, nie ideologia :)) Buziole :)

poniedziałek, 4 lutego 2019

PHENOMENAL US - CHALLENGE 40

Gdzie ten koc? / Where is the blanket?

Moje blogowe nastroje są bardzo różne, czasem nie mam sił na nic, czasem nie chce mi się pisać albo robić zdjęć, a czasem publikuję tylko inspiracje na fb. Tym razem wykorzystuję ochotę na robienie zdjęć, póki jest ta dziwna zima i mogę się okutać od stóp do głów, zasłaniając wiele na tym moim CIELE ;)

poniedziałek, 28 stycznia 2019

Płaszcz na płaszczu / Coat on coat

Jednak jestem niepoprawnym, choć zniszczalnym nałogowcem. W sobotę zrobiłam ledwo, ledwo, padając z nóg, zdjęcia 2 stylizacji. Zaraz też w sobotę puściłam posta z pierwszą. Dziś już nie wytrzymałam i puściłam tę drugą. To moje marne samopoczucie jest chyba moim prawdziwym kołem ratunkowym, bo kiedyś robiłam zdjęcia 7-9 stylizacji za jednym razem i puszczałam posty jak szalona, właśnie co dwa, trzy dni, i pewnie znów tak by było, gdybym tylko miała energię. Drugim moim kołem ratunkowym są lumpeksy, które poza wspomnianymi białymi rzeczami ostatnimi czasy, nie mają dla mnie słownie NIC. Po prostu totalna pustka i żenada. Zawsze uważałam, że nie ma przypadków i ta sytuacja tylko to potwierdza. Mam takiego swojego bardzo uciążliwego, ale jednak ratunkowego katamarana.


sobota, 26 stycznia 2019

Biało na białym / White on white

Piszę migiem tego posta, zanim moja radość się ulotni cichaczem, najgorzej, gdy z płaczem ;) Naprawdę miałam ochotę zrobić jakieś zdjęcia i puścić posta, i naprawdę, gdy udało mi się z tych zdjęć coś wybrać, to ucieszyłam się bardzo. Moja chwilowa równowaga jest jednak bardzo chwiejna i wystarczy czasem jedno słowo, jedna opinia, nawet w odczuciu wszystkich innych pozytywna i budująca, tylko w moim przekonaniu nie, by moje ostatnie piwnice wyciągnęły po mnie ponownie swe macki. Muszę być bardzo, bardzo ostrożna, muszę dmuchać na zimne i Was także o to proszę :)


poniedziałek, 21 stycznia 2019

PHENOMENAL US - CHALLENGE 39

W krainie futrzaków / Cuddly Furry Land


To mój pierwszy post obrazkowy po 2 miesiącach. Nie mam pojęcia w żadnym kolorze, kiedy będzie następny. "Szczęśliwi inaczej" czasu nie liczą ;)

czwartek, 17 stycznia 2019

Moja szafa zawsze kompa .... tybilna.

    Przed 50-tką i przed blogiem miałam szafę bardzo kompaktową. Mogłaby śmiało służyć stylistkom za wzór z Sewr. Cały rok mieścił się na wieszaku o długości 100 cm i wszystko było możliwie najlepszej jakości, na jaką było mnie stać i idealnie ze sobą skomponowane. Nie było jednej przypadkowej rzeczy, czy kupionej pod wpływem impulsu. Nie było też nigdy nic trendowatego, bo rzeczy musiały być uniwersalne i ponadczasowe, ale zawsze były albo w fajnym kolorze, albo miały ciekawy fason. Były to sukienki z Solara, kupowane zaraz, jak tylko się pokazały w sklepie, bo jeżeli już cudem coś mi spasowało, to nie mogłam sobie pozwolić na wątpliwą szansę dorwania mojego rozmiaru na przecenach. Kupowałam jedną dobrą rzecz raz na pół roku, podobnie jedną parę droższych, dobrej jakości butów, nawet dużo rzadziej. Kiedyś byłam z siostrą i jej facetem na zakupach. Ten nie mógł się nadziwić, jak mogę wejść do jakiegoś sklepu i wyjść natychmiast z hasłem "Tu nie ma moich kolorów".  Byłam wtedy duża i nie było mi łatwo znaleźć czegoś fajnego, w czym czułabym się i wyglądała dobrze, no i nigdy nie miałam dosyć kasy, żeby móc sobie zaszaleć, ale to z własnej "winy" i nieprzymuszonej woli ;) Nie przeszkadzało mi nigdy pojawić się na kilku imprezach z kolei w tym samym, czy chodzić w 2-3 fajnych zestawach na okrągło cały sezon. Miałyśmy z Lucy kilka takich lat, że przechodziłyśmy zimy w tych samych kurtkach, niestety czarnych. Przyjeżdżając na budowę, wyglądałyśmy jak siostry, tylko takie, jak Flip i Flap :) Wśród tych lat trafił się jeden taki chudy z pewnych powodów, że nie kupiłam sobie w ciągu niego nawet jednego biednego podkoszulka.
    Kiedy po 50-tce moje życie nareszcie się wyprostowało i kilka ogromnych głazów spadło z mojego serca, poczułam się lekka jak piórko, dostałam niezwykłej energii i mogłam góry przenosić, co zresztą chętnie robiłam. Pod wpływem tego poweru w pół roku schudłam 16 kg, rozdałam ciuchy, z których wyrosłam i zostałam tylko z butami. Wtedy pierwszy raz trafiłam do lumpeksu i okazało się, że to nagle prawdziwy raj dla mnie. O ile w zwykłych sklepach, w sieciówkach bardzo ciężko szło mi wypatrywanie czegoś fajnego, to tutaj robiłam to momentalnie. Teraz już wiem, że sprzyjała temu moja idealnie szczupła figura, bo i o ciuchy było łatwiej, i we wszystkim wyglądało się świetnie. Do tego doszła fascynacja modą, trendami oraz chęć pokazania koleżankom zachwyconym lumpeksowymi zdobyczami moich pomysłów szerzej, stąd skok na bungee, czyli blog. Przez 2 lata blogowania przewaliły się przez moją "szafę" ogromne ilości rzeczy, często kupowanych "tylko na bloga". Nie będę się dziś odnosić do tematu pokazywania, czy noszenia, stylizowania tylko do zdjęć, czy chodzenia w czymś po niezdrowe bułki, bo o tym już wiele razy pisałam i kto czytał, zna dobrze moje zdanie :) Dziś chodzi mi o coś zupełnie innego. 
    Jednocześnie w tym okresie blogowania, pewnie eksploatując siebie za bardzo, zaczęłam podupadac na zdrowiu, tracić siły i szybko tyć. To też inny temat. Faktem jest, że prawdopodobnie ważę teraz parę kilo więcej, niż przed moim schudnięciem, czyli "tak gruba jeszcze nie byłam". Aktualnie opadł mój zapał lumpeksowo-zakupowy i blogowy. Natomiast modę lubię i trendy śledzę z równą lub nawet większą energią. Przez to, że jestem znów duża, nie wyglądam już dobrze w wielu rzeczach i znów trudno mi coś na siebie fajnego znaleźć.
     Dziś ratują mnie kiedyś kupowane oversizy, w których ledwo, ale jeszcze się mieszczę, duże swetry i plisowane spódnice, które kupowałam na szczęście chętnie od 3 lat. W moim marnym stanie psychicznym ratują mnie kolory. Mam też nadzieję, że kiedyś odremontuję siły i trochę odbuduję odporność, kondycję i sylwetkę. 
    Mogłabym wrócić do tego, co kiedyś już świetnie przećwiczyłam, kompaktowej, spójnej i bardzo praktycznej w korzystaniu szafy, ale gdy tylko o tym pomyślę, przechodzą mnie ciarki. Jestem pewna, że czułabym się jak w klatce. W tej chwili mimo mojego niezbyt ciekawego stanu psychicznego i fizycznego nie ma takiej siły, która modowo mogłaby mnie wsadzić w jakieś ramy nawet najcudowniejszego "swojego stylu". Dzięki tym wydarzeniom w moim życiu, dzięki blogowi, bardzo dzięki lumpeksom, wiem, o co mi w tej modzie chodzi i wiem z całą pewnością, jak bardzo jestem rożnorodna, eklektyczna, zmienna i chaotyczna. Dziś podoba mi się to, jutro tamto, a za godzinę zachwycam się czymś zupełnie innym. Na pewno są rzeczy, które chwytają mnie szczególnie za serce i o nich pisałam w poprzednim poście. One tez na pewno będą u mnie dominować, ale właśnie dlatego, że wnoszą wciąż smak nowości i nie pozwolą mi skostnieć, nudzić się i w efekcie wpaść w jeszcze większą dziurę w dnie.
    Już kiedyś cytowałam tutaj "Daremne żale" Asnyka. Są moim drogowskazem, gdy tylko chce mi się żyć, dlatego dziś powtórzę fragment. Dotyczy on bardzo mojego podejścia do mody i słabości do trendów.

Trzeba z Żywymi naprzód iść,
Po życie sięgać nowe:
A nie w uwiędłych laurów liść
Z uporem stroić głowę!




wtorek, 15 stycznia 2019

Dlaczego właśnie Renia Jaz?

     W obliczu tego bardzo smutnego fragmentu naszego narodowego życiorysu jakoś zapragnęłam napisać coś, cokolwiek, właśnie nie na temat. Na temat to wszyscy wiedzą, co czuję, bo czuję na pewno nie mniej :(
     Parę dni temu Renia Jaz na instastory w odpowiedzi na komentarz swojej fanki przedstawiła listę blogerek, które ją najbardziej inspirują. Większość z nich znałam w ramach moich poszukiwań inspiracji na fb, w zasadzie wszystkie, tylko nie wszystkie obserwowałam. Przeglądając ich strony, doszłam do wniosku, że mimo iż część z nich ma dużo więcej obserwatorów na insta od Reni, to nie pociągają mnie one i nie fascynują w takim stopniu jak Ona. Ostatnio jest tak, że każdy jej look zapiera mi dech w piersiach, prawdziwie i głęboko wzrusza. Jako umysł artystyczno-analityczny doszłam do wniosku, że chyba wiem, o co tutaj chodzi. Chodzi o trendy, tak, tak. Te tak nieciekawie oceniane i odbierane, szczególnie w naszym kraju, także wśród osób parających się modą uważane za fuj niesławne trendy. O tę "gonitwę" podobno ślepą mimo przeszkód za nimi.
     Przedstawione przez Renię blogerki są albo bardzo ascetyczne, klasyczne, minimalistyczne, naturalne albo bardzo szalone, ekstremalnie kolorowe, przerysowane, wizerunkowo krzykliwe. Oba te nurty dla mnie są odzwierciedleniem tego samego priorytetu, który jest tak bardzo promowany, czyli, że moda ma podkreślać naszą osobowość, czy indywidualność. W efekcie albo jesteśmy podziwianym kolorowym ptakiem, albo uwielbianą perfekcyjną, klasyczną ikoną stylu, często dodatkowo intelektualistką. Moda ma tu rolę bardzo służebną i super. Podziwiam przedstawicielki obu tych nurtów, ale szybko się oglądaniem ich stylizacji nudzę, lub męczę.
     To co przyprawia mnie o szybsze bicie serca, plasuje się gdzieś pośrodku. Czyli styl, świadomość, klasa, ale w odważnym połączeniu z najnowszymi trendami. Nie znam drugiej takiej osoby, która żeniłaby te dwie rzeczy w tak idealnych proporcjach, jak Renia. Trendy dodają modzie świeżości, powodują, że wciąż się chce czegoś nowego, że otwieramy się szeroko na świat i przełamujemy własne stereotypy, moim zdaniem wręcz uczą tolerancji. Natomiast klasa, styl, indywidualność, moim zdaniem, co wielokrotnie już podkreślałam, to jest coś, co się ma i nie zbuduje się tego naukowo, przynajmniej nie jest to łatwe, choć pewnie warto próbować.
     Czuję taką bliskość z Renią http://venswifestyle.com/ i podobną z Margot http://iameverywoman.eu/, bo wszystkie trzy kochamy ten świeży oddech trendów, a one dwie pięknie i odważnie się w tych trendach poruszają, nie zatracając wcale w tym siebie, co może kiedyś i mnie uda się osiągnąć :) Krótko po tym gdy poznałam Renię, zaraz na początku jej bloga, pozwoliłam sobie nazwać nas siostrami blogowymi, nie odmówiła, a chwilę póżniej trzecią siostrą została Margotka. Różnie potoczyły się nasze blogowe losy, dlatego dziś uważam, że lepszym określeniem dla nas byłoby, a w zasadzie co mi tam, jest!: Siostry Modowe i jeszcze dodam Odważnie Trendowe :)))
     No to sobie popisałam, na tyle miałam sił, niech mnie, obrazki może dołączę, może nie.
Renia mi chyba wybaczy, a Ci, co zwiedzeni tytułem posta przeczytają go dziwnym trafieniem, może też :)
     Zastanawiam się, czy po tej pisaninie jest mi lżej jakoś, jeszcze trudno mi to ocenić. Trzymcie się ciepło. Jakby co, to ja bardzo rozumiem decyzję Jurka Owsiaka, ale to nie jest hasło do dyskusji. Buziaki.